Piz Badile klasycznie drogą angielską

Adam Doleżych, Wojciech Szulc

Przy schodzeniu z gór rozważałem, czy napisać jakiś tekst, czy tylko wypisać zasmarkane cyferki, które oddają ze wspinania tyle co koszt salsicci w macallerii - czytaj, kiełbasy w mięsnym. A że we włoskim schronisku każą płacić dopiero po jedzeniu to dla zagonionych podsumowanie na dole.

Sierpień był planem na obóz klubowy KW Gliwice w Val di Mello, z którego cichym planem było szybko wyskoczyć na przyległego Badyla. Adam, który na trekkingi wokół tych gór poświęcił już setki godzin, a na wspinaniu w górach chyba tysiące, stanowił gwarant dobrego partnerstwa. Pomysł na Badyla był bardzo prosty. Wszystko byle nie Cassin i byle nie Filar. Po krótkim rozpoznaniu doszedłem do podobnego podsumowania, co Adam, tyle że on z 5 lat wcześniej – Via Degli Inglesi. Droga angielska jest elegancką linią na tej górze, a klasyczne trudności dochodzące do 7b wydawały się w zasięgu naszych zgrubiałych od wspinania palców. Logistyka do doliny Val di Mello poszła nad wyraz sprawnie i towarzysko, a Adam w gotowości czekał już na sygnał do ruszenia w góry. Szybki jednodniowy rozruch w granitowych połaciach miodowej (Mello) doliny i czym prędzej ruszyliśmy do doliny małej świnki (Val Porcelizzo).

Droga angielska od strony włoskiej dostępna jest ze schroniska Gianetti po przejściu przez przełęcz Col de Cengalo (3046). Potrzebny sprzęt zgodnie z informacją z przewodnika, to podwojony set camow do 3-jki i jedna 4, kości, ekspresy.

No i teraz trzeba się dogadać jak wziąć na siebie tyle złomu i nie dać się przygnieść przez ciężki plecak.

- Po co Ci te wszystkie karabinki przy każdym friendzie?!

- Czemu te ekspresy takie ciężkie?!

- Tych górskich nie bierzemy, bo się pie... plączą!

- Drugiej 3-jki nie bierzemy, już bez przesady.

- To jednak w zamian za 3-jkę weźmy szarego jest lżejszy.

- Ja niosę plecak, Ty liny! Ale weźże coś do tych lin...

- Wodę nabieramy najpóźniej jak się da - 2 butelki!

- Na przełęczy mamy być o 6:00!

- Te sprzętowe karabinki są bez sensu, nie da się od razu zrobić wpinki jak cam siądzie...

, czyli standardowa wymiana uprzejmości i przy okazji pakowanie na wspinanie w góry. Oczywiście na przełęczy byliśmy 6:30, na podejściu roztrzaskaliśmy jedną butelkę wody i zamienialiśmy się plecakami tracąc cenny czas. Pod drogą wyszło, że wzięliśmy szarego, drugą 3-jkę, 2 karabinki sprzętowe z kilkoma friendami, a pozostałe na osobnych karabinkach. Nikt do końca nie był zadowolony, czyli kompromis. Wychodziło, że byłoby dobrze wziąć ze 13 ekspresów, ale krytyczne podejście do liczby 13 wymusiło redukcję do 12 sztuk.

Z przełęczy mamy trawers po prawie 200 metrach poręczówki i 5-6 zjazdów gruzem wzdłuż kuluaru.

Podejscie

Obsypujący gruz naciął nam jedną z żył jeszcze przed startem w drogę, pomimo szczególnej uważności, a brak dostatecznej ilości płynów sprowokował nas do korzystania z lodowych drink-barów podczas zjazdów i podpijania wody z glonowatych zacieków w dolnych kominach.

Pierwsze 6 długich wyciągów w trudnościach do VI+, kończy się na wygodnej ambonie świetnie nadającej się na krótki lunch.

Adam na ambonie

Nam dojście do ambony zajmuje 5 długości liny. Pierwsze 6c to delikatny finger crack. Drugie 6b prowadzi się stojąc okrakiem i asekurując wyrywając roślinność spomiędzy równoległych rys – raczej 6b+/c. Stoimy przed pierwszym wyciągiem za 7a. Adam dygocząc zmusza się do ruszenia w górę. Trzecie wejście w przewieszkę, porządne przeloty i wyczekiwany spokój pozwalają przejść okapik, wbić się w zacięcie, a następnie rzeźbą po płytce dostać się do stanowiska. Głupio by tak teraz pogorszyć sytuację w kolejnym wyciągu, gdy Partner tak przepięknie poprowadził pierwsze trudności. Kluczowy wyciąg nie miał zbytnio asekuracji na starcie, dopiero po jakichś 5 m znalazł się hak. Nad głową wiszą głuche lodówki niczym na starcie Wachowicza na Tatrzańskim Mnichu, tyle że jest ich tak ze 4 razy tyle. Widząc oczami wyobraźni silnych mistrzów skały delikatnie wchodzę w podchwytliwe gruzowisko i zauważam pomijany 3 m w lewo hak. Podchwytliwe podchwyty nie działały już tak dobrze na zejściu do ostatniego resta. Zbity jak pies wracam pokornie do zacięcia i dochodzę do obłej półeczki, z której w 3 próbach nie mogę zbytnio dygnąć.

- Jak chcesz możesz wziąć bloka.

Słyszę głos Adama. Więc w tej sytuacji nie mam innego wyjścia jak jeszcze raz zadać najdalej jak to możliwe macając skałkę z nadzieją na jej słabość. Jakiś ząbek w plecy, szybka noga do góry i 5 minut palpitacji serca, żeby uspokoić zdenerwowanie po kąśliwej uwadze kolegi. Grzeję jeszcze jakieś 25 metrów łącząc wyciąg z kolejnym 6c i dochodzimy pod ostatnie 7a+. Adam chwilę myśli i próbuje startnąć zakładając fioletowego frienda.

- Ja wiem! To jest ten wyciąg, o którym pisał Sztaba! Tam jest dalekie sięgnięcie.

Pozytywnie nastawiony po ostatnim wyciągu, powoli rzucam:

- Jak chcesz mogę spróbować...

Warto tutaj zaznaczyć, że bliscy pełnego odhaczenia drogi byli Marek Czyż i Piotr Sztaba w 1998. Z pewną doza niepewności, wreszcie odważam się wejść w diagonalną ryskę z myślą byle do haka. Sięgnięcie daleko za hak, gdzie oczekiwana klama okazała się oblaczkiem, który na szczęście dało się zatrzeć w rysce. Poprawka prawej ręki i jestem perfekcyjnie ukrzyżowany. Pozostaje wrzucić nogę, ale sławetny brak mięśni brzucha nie pozwala wrzucić nogi na jedyny stopień na skalnej ściance. Po krótkim drobieniu na tarcie i szybkim przerzucie ciała na kancik udaje się przedostać przez ostatni trudny wyciąg, a hak, który budził wcześniej tak wielką nadzieję okazał się pęknięty w swym oczku. Dochodzę do siebie i po całych 10 m wspinania po diagonali zakładam stan przy półce, na której Mike Kosterlitz i Richard Isherwood autorzy pierwszego przejścia, spędzili noc. Adam prędko dołącza do mnie, a ja nadal jeszcze zasapany pytam:

- Nie chcesz poprowadzić reszty?

I słyszę entuzjastyczne, okraszone wyraźnym uśmiechem:

- Okej :)

300 m grani i jesteśmy na szczycie o 18:30. Po jednym wyciągu łatwego terenu powyżej ostatniej rysy sprawnie przechodzimy na lotną asekurację z nawiniętymi na mnie jakimiś 20 m liny. Dochodząc do szerokiej grani szczytowej Badila na jeden raz Adam spytał jedynie:

- Rozwiązujemy się? Czy mam cię tak ciągnąć jak kozę?

Uśmiechnąłem się, podrapałem po bródce, a następnie podzieliliśmy się 1/3 flaszki płynu, którą asekuracyjnie donieśliśmy aż dotąd. Kilka zdjęć i szybka decyzja pędzimy na kolację. Sprawne zjazdy, lekki truchcik do schroniska i życzliwość Giacomo Fiorelli opiekuna Gianetti pozwalają załapać się na penne z parmezanem i zimne piwo. Na drugi dzień grzecznie uzupełniliśmy książkę w schronisku o kolejny wpis i udaliśmy się na spacer w dół doliny.
Tekst: W.S.

Adam Giacomo Wojtek

Komentarz Adama:

Na usilną prośbę Wojtka piszę komentarz, choć nie jest to moja dziedzina. Via Inglesi już od dawna mnie zainteresowała, ale była trochę owiana zasłoną tajemniczości. Sprawa rozjaśniła się po kupnie przewodnika Solo Granito. Niestety z przyczyn nazwijmy to obiektywnych (brak pogody, urlop partnera, brak partnera itp.) przez około pięć lat pozostała w sferze planowania i myślałem, że tak już zostanie. Nagle poznałem Wojtka i wszystko się poskładało, ale do konkretów. Via Inglesi trochę mnie rozczarowała, spodziewałem się walki z trudnością, czasem, stylem itp. - droga puściła OS. No nie, nie powiem gruczoły mi trochę nabrzmiały i falowanie rajstop w niewielkim stopniu też się pojawiło, ale to raczej wina wcześniej przeczytanych tu i tam informacji. Droga jest bardzo alpejska tzn. stanowiska są umowne jak i długość wyciągów, w części łatwiejszej można to dowolnie korygować, co sprawia że górne spionowane zacięcie dość szybko się przybliża. Wspinanie jest ciekawe, dość różnorodne, ale cały czas rysowe. Trzeba się nastawić na trochę mokrych i trochę głuchych (nie powiem kruchych) miejsc. No i oczywiście jest parę naście stałych haków różnej jakości ale podstawa to własna asekuracja. Droga ma wycenę R3 to już dość wysoko, choć wg. mnie jest mniej. Robiłem już drogi trudniejsze, bardziej wymagające fizycznie i psychicznie, jednak ta droga ma piękną prostą linię od początku do końca no i idziemy jak da się najłatwiej, a i tak jest trudno. Polecam każdemu obeznanemu ze stopniem 6.3+ i górskim wspinaniem, a wejście na Pizzo Badile inaczej niż Cassinem bezcenne. Obok jest jeszcze jedna droga owiana większą tajemnicą, ale jeżeli Wojtek wyrazi chęć to kto wie może w przyszłym roku? I może też nie taki diabeł...

Via degli inglesi - 7b OS 550 m + 300 m do grani szczytowej
Wyjście 4:30

Start w drogę 8:45
Pik 18:30
Schronisko 21:15

Jaskolka na szpadlu

Dla potomnych krótkie opracowanie dla szukających alternatywy do zatłoczonych dróg Cassina i północnego Filara w północnej ścianie Badila. Tego samego dnia tylko popołudniu na Cassinie widzieliśmy 6 zespołów.

Topo Via Degli Inglesi

Gorąco polecamy tekst pierwszych zdobywców:
Direttissima on the Piz Badile z 1969 roku
https://www.alpinejournal.org.uk/Contents/Contents_1969_files/AJ%201969%20-viii-6%20Isherwood%20Badile.pdf

Do przygotowania się w drogę korzystaliśmy z opisu w przewodniku Solo Granito oraz:
https://www.planetmountain.com/it/itinerari/via-degli-inglesi-pizzo-badile.html

Tekstu Kuby Radziejowskiego
https://przewodnikwysokogorski.com.pl/wp-content/uploads/2019/11/Gory-Piz-Badile.pdf


`
Podejscie
1. Widok na charakterystyczny okap Drogi Angielskiej z Col de Cengalo oraz kuluar zjazdowy
`
Adam i Wojtek przed startem w drogę
2. Adam i Wojtek przed startem w drogę
`
Adam na ambonie
3. Adam na dojściu do Ambony na koniec dolnych wyciągów
`
OOkap
4. Okap w drodze angielskiej
`
NaPiku
5. W.S. Na piku
`
Adam Giacomo Wojtek
6. Dzień po zrobieniu drogi angielskiej: Adam Doleżych, Giacomo Fiorelli i Wojciech Szulc
`
Jaskolka na szpadlu
7. Jaskółka na Szpadlu – Adam Doleżych na Piz Badile.
`
Topo Via Degli Inglesi
8. Schemat naszego przejścia dla potomnych

Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.