Wspinanie to zasadniczo prosta czynność w swojej istocie:
Zaczynasz na dole, kończysz na górze.
Tyle tylko...
No właśnie! Coś dzieje się w ludzkiej głowie, że niektóre historie budzą nas w środku nocy, wspinaczkowe wspomnienia przyprawiają o potliwość wysuszonej od magnezji skóry, a rzut okiem na niektóre drogi nie pozwala zebrać szczęki z podłogi. Tak też było w 2013, kiedy, jako trzecie koło u wozu, pojechałem z Angee i Marcinem do Labaku. Skalne mury kanionu rzeki Łaby i wystające turnie, niczym flanki średniowiecznej twierdzy, doprowadziły do mimowolnego opadu szczęki i wywołania nadpotliwości, niepozwalającej spokojnie utrzymać kubka z kawą. Pierwsze zderzenie z Piaskowcami, niezależnie czy na ścianach Szczelińca, lub na drugim krańcu tego pasma w Tisie, rodzi wspomnienia, które pozostają w każdym wspinaczu na zawsze.
Tutaj nie ma znaczenia, że rok wcześniej w kajecie pojawiło się VI.3+ zrobione w pierwszej próbie. Tu nie liczy się, czy kiedykolwiek trenowałeś na campusie, drabinie Bachara, lub byłeś mistrzem obwodów na lokalnej pochylni. Jedyne, co się liczy, to czy jesteś w stanie zacząć na dole, a skończyć na górze – najlepiej bezpiecznie. Ja ze swojego pierwszego wyjazdu zapamiętałem chorobę sierocą pod VIIb (VI), zatrważająco niską cenę czeskiego piwa (wtedy 1,20 zł) i Kořist, czyli filar na skałce Monolit, wyceniany oryginalnie na VIIIc, czyli jakieś VI.2+. Info dla laika – trudność wymagająca, ale nie jakoś strasznie.
Pierwsza wpinka na wysokości mojej pierwszej ścianki w Pyskowicach (7–8 m) i koordynacyjne wspinanie po filarze, niewymagające przykładania siły. Lot Marcina w ostatniej fazie drogi przekonał mnie wtedy, że wędka to jednak fajna forma wspinania, pomimo że do tego momentu wydawała mi się reliktem poprzednich pokoleń i domeną początkujących. Do Labaku wracałem wielokrotnie, na Kořist też – za każdym razem oddając jedną wstawkę. Na końcowym fragmencie zwykle rozdygotanie wracało. I tak sobie latałem: z górnej płytki, z przejścia po końcowym filarku, innym razem – po ponad godzinnej wstawce – również z ostatniej pancernej krawądki.
W międzyczasie był koniec studiów, pierwsza praca, projekty zagraniczne, kobieta, remonty, ślub i wreszcie małe Bobo^^. Takie zwykłe życie szarego Polaka, do którego tak chętnie odwołują się wszyscy kandydaci w szalejącej za oknami kampanii prezydenckiej.
Każdy wspinacz na pewno znajduje gdzieś w zakamarkach swojej pamięci: pierwsze pokursowe cele, pierwsze odnalezione perełki, pierwsze zagraniczne tufy, urodziwe przechwyty, fascynacje formacjami, aż wreszcie trafia się taka jedna. Niby jak wszystkie, a jednak inna – taka, na którą można wracać i zawsze spodziewać się pewnego dreszczyka emocji. Z takiego mariażu może się coś urodzić, rozdygotanie zmieni się w przyjemne przekładanie rąk, a gdzieś przypadkiem zdajesz sobie wtedy sprawę:
...że znajdujesz spokój.