W relacji Waldka:
Długi weekend postanowiliśmy spędzić z Adamem Doleżychem trochę nietypowo
bo w Dolomitach.
Jak da się pojechać do Ospu na weekend to musi się dać powspinać w górach
mając tylko 4 dni. Postanowiliśmy wyjechać w środę wieczorem i przenocować w Austrii zaraz za Wiedniem. Na miejsce dojechaliśmy około 14.
Góry powitały nas zimowymi pejzażami i trochę rura nam zmiękła. Na szczęście południowe ściany były wolne od śniegu. Po mozolnym podjeździe w okolice schroniska Dibona w masywie Tofany zalegliśmy na odpoczynek. Pogoda zapowiadała się dobrze. Zmęczeni podróżą i z perspektywą rannej pobudki wczesnym wieczorem byliśmy już w spiworach. Na cel następnego dnia wybraliśmy drogę na południowej ścianie Tofany di Rozes o nic nie mówiącej nazwie “Compagni di merenda” 8+/9- 7 wyciągów.
Jak na pierwszą drogę w Dolomitach to trafiliśmy bardzo dobrze. Ściana w miarę lita, przebieg drogi ewidentny, a najtrudniejszy wyciąg o w miarę niezłej asekuracji – 6 spitów na 30 metrach (na całej drodze nie licząc stanowisk naliczyliśmy około 25 stałych punktów). Wszystkie stanowiska wyposażone w łańcuch z 2 spitów, powrót ze ściany zjazdami. Wspinaliśmy się systemem górskim, zmieniając się na prowadzeniu po każdym wyciągu. Drugi niósł plecak z polarami, piciem i szturmżarciem co było upierdliwe zwłaszcza na przewieszonych wyciągach. Drogę pokonaliśmy bez lotów i wybitnych sensacji.
Nasz cel na następny dzień budził większy szacunek. A opis, że na ścianie
jest mało stałych punktów i trzeba zabrać sporo sprzętu do asekuracji nie
napawał nas radością. No i ta nazwa “Il Gladiatori” zapowiadała niezłą zabawę.
Dwa pierwsze wyciągi wyceniane na 9- okazały się w miarę dla ludzi i z niezłą asekuracją ale ostatnie trzy to kawał górskiej roboty. Przewieszona pomarańczowa z kruchawymi odcinkami skała dała nam się we znaki. Wyciągi 8 i 8+ z maksymalnie 3 stałymi punktami to już kawał przygody. Jak na poprzedniej drodze powrot zjazdami i 7 wyciągów do urobienia, ale tylko parenaście spitów i sporo więcej emocji. Jak poprzednio wspinając się na zmianę pokonaliśmy drogę bez lotów.
Po dwóch dniach pod Tofaną postanowiliśmy zmienić widoki i po skończeniu
Gladiatora pojechaliśmy na przełęcz Giau. Śniegu na niej tyle, że i na nartach można pojeździć, ale 20 minut od przełeczy kolejna południowa ściana La Gusela. A tam coś dla ludzi 200 metrowa lekko przewieszona ściana z kompletem spitów na drogach.
Niestety trzeci dzień wspinania zrobił swoje i po urobieniu OS-em 3 pierwszych wyciągów drogi “Fatta e rifatta” (8+,8+/9-, 8+) mając jeszcze do zrobienia trzy wyciągi 9+, 8+, 8+ daliśmy za wygraną i komfortowo zjechaliśmy pod ścianę.
Dwie godziny do planowanego wyjazdu wykorzystaliśmy do odwiedzenia
usytułowany prawie przy samej drodze ( 5 minut ) rejonu skałkowego “
Crepe De Oucera Alti”. Ściany urozmaicone od szarych połogów po
pomarańczowe przewieszenie. Dróg około 35-40, sztucznych chwytów nie zauważyliśmy. Wystawa pd/wsch. Nie jest to oczywiście pierwsza liga Europejska, ale miła alternatywa w kiepską pogodę albo w celu uleczenia nadszarpniętej psychy. Po paru szybkich wspięciach i ponownym noclegu tym razem w okolicach Brna wylądowaliśmy rano w Gliwicach.
Nasz patent na parodniowy wypad w Dolomity sprawdził się super. Można powspinać się w ekstra skale i po fajnych drogach nie tracąc nadmiernie swojego urlopu.