Chamonix rejon w miarę znany, ale dlaczego ^2?!
… z kilku powodów.
Dla mnie był to drugi wyjazd do francuskiego kurortu alpejskiego, podobnie jak dla niemal całej reszty GM(wyjątek stanowi Karol). O ile w zeszłym roku większość naszej działalności spuentować można łażeniem po śniegu, skakaniem do dziur i wspinaniem w lekkim lodowym lub mixtowym połogu (Triangle du Tacul) o tyle ten wyjazd był dokładnie tym czego każdy z nas szukał i potrzebował od wyjazdu alpejskiego. Na 8 dni wyjazdu prawie 6 spędziliśmy na lodowcu – wykorzystanie czasu wyjazdowego można by rzec do drugiej potęgi.
Szybki, nieprzerwany transport zapewniony przez zmieniających się 5 kierowców i w jedną noc znaleźliśmy się w Chamonix. Następny dzień to, jakże ważna praca z mapami, toposami, prognozami pogody i wiarą na lepszy warun jutro, bo dziś sypie solidnie – 80 centymetrów śniegu. Mimo dużego opadu w poniedziałek ruszamy szukać aklimatyzacji posiłkując się kolejką na Aiguille du Midi. Dotychczasowy plan wbicia się w Chere niewypala, gdyż nikt z nas nie okazał się dostateczni dobrym pływakiem śnieżnym – teren od szczeliny brzeżnej był dość trudny do przekroczenia. Ten ważny oddech powyżej 3 500 został jednak zaczerpnięty, co dało się odczuć podczas powrotu na kolejkę.
Prognoza na kolejne dni rysuje się lepiej więc obieramy plan wspinania na Tour Ronde przy najbliższym wyjezdzie w górę. Wyliczone czasy przeznaczone na podejście->wspinanie->zejście->powrót do kolejki niechybnie wskazują ok 8-10 h akcji. Kolejka na Pointe Helbronner niestety nie kursuje w tak szerokim zakresie godzinowym, a schornisko Torino jest nieczynne ze względu na remont. W tym szaleństwie metodę odnalazł nasz Maruś sugerując: “A czy nie możemy wykopać sobie jamy śnieżnej?”. W ten sposób od godziny 16 do 20 wszyscy walczymy z łopatami przemakając do suchej nitki. Udaje się jednak wykopać sporą, bo 7 osobową i 3 poziomową komnatę. Wiejący nocą wiatr daje się jednak we znaki i przychodzi nam wielokrotnie odkopywać wejście, gdzie najbardziej zasłużył się Paweł “scyzoryk” Migas pracując niestrudzenie do później nocy. Poranny odkop przypada najbardziej zciśnieniowanym, choć tym razem akurat nie na wspinanie :). Jak już z Karolem przebiliśmy się przez 4 metry nawianego śniegu przywitało nas przepięknie wstające słońce na wschodzie rysujące granie szwajcarskich i włoskich Alp.
Śniadanie, pakowanie, wyjście, opier…(sic!) ochrzan. Marcin szybko prostuje kilka naszych błędnych postaw przy poruszaniu się po lodowcu – i dobrze, dzięki za to! Wejście w północną ścianę Tour Ronde tj. około 350 m w terenie śnieżno lodowym. W celu przyspieszenia poruszania się naszego 7 osobowego tramwaju postanawiamy z Michałem, Krakusem z Alwerni, rozdzielić się na równoległą Crampon Fute, co niewątpliwie przyśpiesza poruszanie się naszej grupy. W niecałe 4h docieramy wszyscy do szczyt, a następnie drogą normalną pędzimy w dół na powrotna kolejkę. Drobny błąd w komunikacji kosztuje nas wiele, tj. kolejną noc u góry. Wszyscy pamiętamy wilgoć towarzyszącą poprzedniej nocy i nikt nie ma ochoty jej powtarzać. Próbujemy dostać się do remontowanego schroniska tym razem szczęście nam dopisuje i dostajemy się do środka dzieki sympatycznym Nepalskim pracownikom budowlanym. Suche ciepłe koce przykuwają nas do mięciutkich łóżek na kilkanaście godzin, aż do pierwszej powrotnej kolejki.
Mamy już przyzwoitą aklimatyzację, teraz tylko dobór celów, podjęcie strategii i tak następnego dnia już wracamy na Valle Blanche z zamiarem zmierzenia się z głównymi celami wyjazdu. Zespół Tarnowski-Legaszewski(K) decydują się na wejście z marszu w drogę Modica Noury na wschodniej ścianie Mt. Blanc du Tacul, analogicznie Migas-Legaszewski(M) wbijają się w równoległą Gabarrou-Albinoni. Niestety ten wariant nie jest tak dobrze wylany i po pierwszym wspinaczkowym wyciągu chłopaki decydują się również przejść na “Modikę”. Wspinają się do końca trudności i wracają zjazdami. Karol z Taranem wracają na kolację do Cosmique’a, co niestety nie jest dane Pawłowi i Markowi wracającym później. Tego samego dnia z Michałem zdecydowaliśmy się podejść jeszcze raz pod kuluar Chere, a cel główny zaatakować z samego rana. Szybkie wspinanie, już nie w tramwaju, a w pociągu międzynarodowych zespołów po mocno wybitych stopniach odbiera radość z przejścia tej lodowej drogi. O Godzinie 3:15 wychodzimy z Cosmique’a z zamiarem przejścia Modiki od podstawy po wierzchołek Taqul’a. W 5h uwijamy się ze zwyczajowo pokonywaną częścią drogi i postanawiamy kierować się do szczytu. 2 wyciągi głównie skalne doprowadzają nas na grań i pole śnieżne. Starając się iść szybko pod sporej wielkości serakiem ciśniemy na pik, gdzie stajemy po niecałych 8 godzinach – co daje 800 metrów w pionie akurat na jedną szychtę :). Zejście i powrót na kolejkę zajmuje kolejne kilka godzin i tak około 17 jesteśmy już wszyscy razem w Chamonix.
Film z wyjazdu:
https://vimeo.com/168603361
Ten wyjazd na pewno nie udałby się gdyby nie kierownik wyjazdu Marcin Rutkowski. Wszyscy mocno chylimy czoła za organizację i profesjonalne podejście do tematu. Za cały backstage tego zamieszania należą się również wyrazy uznania dla Adama Pieprzyckiego i Pań z sekretariatu PZA, które czuwają nad nami dzień i nocą od strony formalnej.
WoSzu